Kosmogonia. Lusławickie Arboretum
Projekt Kosmogonia powstawał w wyjątkowych okolicznościach, a pretekstem jego realizacji była uroczystość 90′ urodzin wybitnego kompozytora, niezwykłego człowieka pełnego pasji i ciekawości życia, Krzysztofa Pendereckiego.
Janusz Marynowski zaprosił mnie do współpracy stworzenia wspólnego albumu, w którym prezentujemy zdjęcia archiwalne Krzysztofa Pendereckiego jego autorstwa oraz cykl zdjęć ogrodu drzew w Lusławicach, których stworzyłam specjalnie na tę okazję.
Tytuł projektu nawiązuje do utworu Kompozytora o tej samej nazwie ale przede wszystkim jest kwintesencją idei zawartej w lusławickim ARBORETUM, filozofią, która łączy muzykę i naturę w jeden uporządkowany, skomponowany świat Krzysztofa Pendereckiego.
„Zbudowałem labirynt w moim lusławickim ogrodzie. W nim czuję się bezpiecznie, cofam się, odnajduję inne drogi. Wychodzę z niego niechętnie. Tu też w Lusławicach powstaje najbliższa mi muzyka: pisane latami symfonie (…) Uciekam tutaj w intymność, w świat bliski ciszy – i wydaje mi się, że zbliżam się do istoty muzyki”.
Wspomniany w cytacie „świat” jest fundamentem dla mojej kreacji, fantazji o tym magicznym miejscu. Jest również „równoległością” dla muzyki i drzew, dwóch bliskich dla Profesora „przestrzeni”.
Przez ponad rok poszukiwałam symboli, wspólnych elementów tych dwóch przenikających się światów, które razem stanowią nieziemską całość, są metaforą dla niezwykle bogatego, unikatowego wnętrza Profesora.
Zdjęcia ogrodu w Kosmogonii – Arboretum bazują na abstrakcyjnym, iluzorycznym wyobrażeniu o genezie i powstawaniu świata Artysty. To koncept poszukiwania znaczeń w naturalnej przestrzeni drzew i metafor, które czerpię z muzyki Profesora ale równie z niezliczonych wystąpień i wykładów.
To połączenie pozwala na częściowe odsłonięcie bardzo osobliwego podejścia Profesora do natur i to w jaki sposób łączył ją z muzyką, którą tworzył. Gdyż w muzyce słyszał naturę a w naturze widział muzykę.

„W Lusławicach otoczyłem moją posiadłość, mój ogród wysokim murem, wierząc – zgodnie z myśleniem symbolicznym, że mur ten wzmocni siły wewnętrzne tam wrastające. Taki hortus conclusus to świat sam w sobie, mój kosmos, którego harmonię sam kształtuję. Wytyczając szpalery drzew, zakładając gazony i kwiatowe partery mam świadomość budowania własnej Arkadii, a zarazem pewność – jak wielu moich poprzedników – że oddaję się najbardziej naturalnej, czarującej i cnotliwej ze wszystkich sztuk”.
„Myślę, że artysta – aby stworzyć coś nowego – musi przekraczać granice konwencji, granice estetycznych przyzwyczajeń, granice znanych rozwiązań. I co najważniejsze: przekraczać samego siebie. W każdym z nas rośnie przecież drzewo, które jest zakorzenione w ziemi, ale gałęźmi chce sięgnąć coraz wyżej, ku niebu – ku temu, co transcendentne”.
Iga Niewiadomska: Tamaro, wkroczyłaś do świata Krzysztofa Pendereckiego, w którym Janusz przebywał już od dawna. Miał swoją kolekcję zdjęć, która powstawała latami. Był w jakimś stopniu przygotowany na ten moment. Jak zareagowałaś na propozycję współpracy?
Tamara Pieńko: Projekt okazał się monstrualnym wyzwaniem. Wystawa „VII Symfonia. Dźwięki miłości” była dla mnie wyjątkowa, bardzo osobista. Nie ukrywam, że miała w sobie muzyczny rytm. Teraz widzę, że była też świetnym przygotowaniem do „Kosmogonii”. Janusz, nie znając mnie wcześniej, uwierzył, że podołam temu zadaniu. Ma tę swoistą wrażliwość muzyczną i od razu wychwycił rytm, strukturę i napięcie poprzedniego projektu oraz czułość, którą był przesiąknięty. To było bardzo cenne. Już od pierwszej rozmowy zdałam sobie sprawę, że dotykam kolejnego, cudownego projektu w moim życiu. Aż zdrętwiałam ze szczęścia, kiedy okazało się, że po zakończonej realizacji zdjęć z Tadeuszem Rolke do VII Symfonii pojawia się na mojej drodze kolejny mistrz, Krzysztof Penderecki. Nie ukrywam, że byłam zaskoczona.
Iga: Jak wobec tego przełożyć geniusz Krzysztofa Pendereckiego na fotografie? Jak usłyszeć muzykę dzięki obrazowi?
Tamara: W pierwszych miesiącach moja praca polegała na eksplorowaniu myśli i filozofii Profesora. Poznawałam strukturę ogrodu. Chodziłam tam o każdej porze dnia, czasami także nocą. Obcowałam z Jego magią w różnych porach roku. Słuchałam muzyki. Im więcej wiedziałam o tekstach Krzysztofa Pendereckiego, tym bardziej rozumiałam Jego muzykę. Muszę podkreślić, że ostatnim elementem wzmacniającym pomysł pokazania ogrodu w sposób, który oglądają państwo w albumie, była właśnie muzyka. Udało mi się w końcu usłyszeć dźwięki, które widziałam również w tamtejszej przyrodzie.
W tworzonych przez siebie ujęciach właściwie wychodzę poza granice fotografii. Te obrazy są poddawane manipulacji. Pamiętam dzień, w którym Jadwiga pokazała mi, jak Profesor tworzył swoją muzykę. Na długiej przestrzeni papierowej kartki rysował formy kompozycji i dopiero później wypełniał poszczególne elementy nutami. Podobnie komponował ogród, widziałam w Jego zapiskach dokładnie rozrysowany plan. Był bardzo podobny do zapisu nutowego. Wtedy po raz pierwszy doznałam olśnienia. Zaczynając rozumieć muzykę Profesora i widząc, jak łamał schematy, pomyślałam, że ja również muszę złamać formę fotograficzną, ożywić ten ogród, wydobyć z niego rytm. Tak się zaczęła moja praca przy zdjęciach. Próbowałam rozbudzić niektóre elementy, sprawić, żeby się poruszały, drgały. Gdy chodziłam po ogrodzie, intensywnie czułam, że jest w tym coś więcej, jednak na początku niczego nie widziałam. Dopiero kiedy połączyłam te emocje z wiedzą o Profesorze i z Jego muzyką, zaczęłam to wszystko pojmować.